czwartek, 27 lipca 2017

Cóż to był za turniej!

Od środy do niedzieli na olsztyńskim piasku rozgrywany był turniej z cyklu World Tour, który był ostatnim sprawdzianem przed startującymi w piątek mistrzostwami świata. Po raz trzeci z rzędu miałem okazję obejrzeć te zmagania na żywo. Za każdym razem przyjemnie mi się tam oglądało mecze, a jeszcze lepiej jest, gdy można porozmawiać z zawodnikami. Tak też było i w tym roku. W stolicy Warmii i Mazur oglądać mogliśmy siedem polskich par w turnieju głównym, cztery dodatkowo próbowały swoich sił w eliminacjach, ale żadnej z nich nie udało się awansować.

Już pierwszy dzień żeńskiego turnieju głównego był dla biało-czerwonych bardzo udany, choć Polki wygrały tylko jedno spotkanie. Jednak to, co zaprezentowały Kasia Kociołek i Ola Gromadowska w pojedynku z Larissą i Talitą było niesamowite! Gdy Polki przegrały pierwszego seta 17:21, to już wtedy mówiliśmy, że sporo ugrały. A one chwilę później zrobiły jeszcze więcej i po wspaniałym boju ugrały seta (24:22)! W tie-breaku także grały na równi z Brazylijkami, ale ostatecznie uległy 13:15. Mimo wszystko sprawiły kibicom wielką radość, a na ich reakcje po każdym zdobytym punkcie patrzyło się bardzo przyjemnie. - Ugrałyśmy naprawdę dużo, dałyśmy z siebie wszystko. Rywalki mają większe doświadczenie, my jesteśmy jeszcze młode, niezgrane. Myślę, że było dobrze. Troszkę szkoda tie-breaka, bo prowadziłyśmy dwoma punktami i w końcówce gdzieś to przegrało. Porażka w tie-breaku do 13 z taką parą to wynik bardzo dobry. Jesteśmy pozytywnie zaskoczone i mam nadzieję, że dzięki temu w następnych meczach będzie tylko lepiej - przyznały po meczu nasze reprezentantki.


Tego samego dnia Kasia i Ola zagrały jeszcze z Finkami, z którymi niestety przegrały w dwóch setach i zakończyły turniej. - Za dużo naszych błędów, może trochę nieobecność na meczu. Zagrałyśmy totalne przeciwieństwo tego, co zaprezentowałyśmy rano. Trochę jest nam przykro. Chciałyśmy się pokazać z lepszej strony, niestety się nie udało - oceniła Kasia Kociołek. Dwie porażki zanotowały także Dorota Strąg i Martyna Kłoda, które w Olsztynie nie ugrały nawet seta i również szybko odpadły.


Mecze tego dnia nieco się przeciągały, przez co spotkanie Kingi Kołosińskiej i Jagody Gruszczyńskiej z Amerykankami - Kerri Walsh-Jennings i Nicole Branagh zostało przesunięte w czasie, a także na boisko boczne, a wcześniej planowano, że Polki zagrają na korcie centralnym. Biało-czerwone po pierwszym secie, który przegrały gładko 12:21, wzięły się do pracy. Kibice szczelnie wypełnili niewielkie trybuny przy boisku i z podziwem oglądali kolejne akcje Polek w defensywie i skuteczne ataki. Obrony Jagody, bloki Kingi - to dawało nam kolejne punkty. Ostatecznie Polki wygrały 21:19 i doprowadziły do tie-breaka, a w nim po fenomenalnej walce zwyciężyły 15:13 i awansowały do 1/8 turnieju! - Cieszymy się bardzo, że wygrałyśmy ten mecz. Dałyśmy z siebie 150 procent. Było bardzo dużo walki i tą walką wygrałyśmy. Bardzo się cieszę, ale jestem też bardzo zmęczona. Nie zawsze wszystko wychodziło, ale w ogólnym rozrachunku dało nam to zwycięstwo, więc więcej było plusów. Mogę być z siebie dumna, byłam czujna i dużo razy mi się udało zablokować przeciwniczki - przyznała "Kinia".



W między czasie rozpoczęły się także zmagań w męskim turnieju. Udanie swój udział w Olsztynie rozpoczęłi Grzegorz Fijałek i Michał Bryl oraz Piotr Kantor i Bartosz Łosiak. Blisko szczęścia byli Mariusz Prudel i Kacper Kujawiak, którzy w tie-breaku przegrali 13:15 z parą Samoilovs/Smedins. A od porażki 0:2 zaczęli Jakub Szałankiewicz i Maciej Rudol. Panowie fazę grupową kończyli w piątek przed południem i ponownie mogliśmy cieszyć się z dwóch zwycięstw. Tym razem wygrywali Rudol/Szałankiewicz i Prudel/Kujawiak, co dało awans wszystkim czterem parom. Niestety, przegrali Kantor/Łosiak i Fijałek/Bryl, choć obie te pary wygrały pierwsze sety. Co ciekawe, ci drudzy rozprawili się w pierwszej partii z Alisonem i Bruno 21:14. W drugim secie jednak ulegli w takim samym stosunku, a w tie-breaku przegrali 11:15. Ale biało-czerwoni pozostawali w grze, wszyscy mieli zagrać w 1/16 turnieju.


Pechowo jednak dla Polaków ułożyło się losowanie. Cztery polskie pary znalazły się w dolnej części drabinki, co oznaczało, że nawet jeśli będą wygrywać wszystkie mecze, to będą musiały siebie nawzajem eliminować. A co gorsze, mecz Polska-Polska czekał nas już nawet w 1/16. W bratobójczym pojedynku Kantor/Łosiak w dwóch setach odprawili parę Rudol/Szałankiewicz. - To są najtrudniejsze mecze, jakie mogą być. Znamy się, razem trenujemy - przyznali jednogłośnie przedstawiciele obu zespołów. Prudel/Kujawiak w 1/16 walczyli z Brazylijczykami - Pedro i Guto. Polacy po trzysetowym boju okazali się lepsi. Swój udział w turnieju na 1/16 zakończyli jednak Grzegorz Fijałek i Michał Bryl, którzy przegrali batalię z Herrerą i Gavirą 0:2. - Dawno nie zagraliśmy tak słabego meczu, nie wiem co się stało. Nie było w ogóle wiary w to, że możemy wygrać. Była to dla mnie duża niespodzianka. Normalnie walczymy o każdy punkt, a tutaj po nieudanym zagraniu głowa w dół - ocenił na gorąco Fijałek. Tym samym w grze pozostały dwie męskie pary, które w sobotę miały powalczyć w 1/8.



Piątek kończył się meczem Kingi i Jagody, które walczyły o najlepszą ósemkę z Brazylijakami - Agathą i Dudą. Polki walczyły dzielnie, stoczyły zacięty bój z rywalkami w obu setach. Momentami to biało-czerwone były na prowadzeniu, w końcówkach jednak lepsze okazały się Brazylijki, które obie partie wygrały 21:19 i tym samym wyeliminowały biało-czerwone. - Grałyśmy na wysokim poziomie z bardzo dobrymi przeciwniczkami - powiedziała Kinga. - Zabrakło niewiele, zaledwie czterech punktów - dodała Jagoda. Dla Polek był to jednak najlepszy turniej w tym sezonie, choć dobrze, że ambicje mają większe i pokazywały to także na boisku. Mam nadzieję, że w tym sezonie jeszcze pokażą się z dobrej strony.


Sobota rozpoczęła się od spotkania pary Prudel/Kujawiak z Białorusinami, którzy niespodziewanie wygrali swoją grupę. W pierwszym secie tego meczu potwierdzili, że ich dyspozycja nie jest przypadkowa. W drugiej partii jednak Polacy się przebudzili, zaczęli grać skuteczniej i doprowadzili do tie-breaka, w którym zwyciężyli i awansowali do ćwierćfinału. Chwilę później swoje spotkanie rozegrali Bartosz Łosiak i Piotr Kantor. Ich rywalami byli Amerykanie - Dalhausser i Lucena. Polacy walczyli ambitnie, jednak oba set przegrali na przewagi i zakończyli turniej poza najlepszą ósemką. - Dalhausser to dalej najlepszy blokujący, bardzo dobrze czyta grę. Nie gra się przeciwko niemu łatwo, trzeba odważnie z nim grać i być pewnym siebie. Podsumowując, 9. miejsce jest dobrym wynikiem, ale gra nie była najlepsza. Moim zdaniem graliśmy słabo w każdym meczu - ocenił Łosiak. W walce o strefę medalową Prudel i Kujawiak nie zagrali tak dobrze, jak rano i to Łotysze okazali się lepsi. Plavins/Regza wygrali 2:0 z Polakami i awansowali dalej, a najlepsza polska para zakończyła turniej na piątej pozycji. - Przeciwnicy grali naprawdę dobrze, nie popełniali błędów. Staraliśmy się robić co mogliśmy, ale niestety byli lepsi w końcówce. Na pewno im też trochę dopisało szczęście - przyznał Mariusz Prudel.


Ciekawostką turnieju był fakt, że od soboty funkcjonował system challenge. A przynajmniej miał funkcjonować, bo jak pokazała już pierwsza próba jego wykorzystania - nie do końca zadziałał. Później niektóre akcje także były pokazywane w bardzo kontrowersyjny i niezbyt oczywisty sposób. Mam wrażenie, że ten system do siatkówki plażowej nie jest najlepszym rozwiązaniem albo powinien się on ograniczać do samej siatki, ponieważ piłka wbijająca się w podłoże i dopiero wtedy dotykająca linii bocznej nie jest oczywistym punktem. Szczególnie biorąc pod uwagę, że nie zawsze ta taśma też leży tak dokładnie, jak powinna. - W pierwszym meczu challenge też był kontrowersyjny, teraz również. System challenge sprawdza się przy ewidentnych piłkach, tak jak miałem przy ataku po bloku - ocenił Kacper Kujawiak.


Na pewno najbardziej dramatycznym momentem olsztyńskiego turnieju była kontuzja Kerri Walsh-Jennings. Trzykrotna mistrzyni olimpijska rzuciła się do obrony w półfinale (w tie-breaku przy stanie 14:14) i prawą dłonią pechowo uderzyła o podłoże, przez co przestawiła swój bark. Po przerwie medycznej dokończyła ten mecz, przegrywając go, a jeszcze tego samego wieczoru podpisała walkowera w meczu o brąz. Te krążki otrzymały wspomniane Agatha i Duda, które wyeliminowały Polki w 1/8 turnieju.



W finale żeńskich zmagań najlepsze okazały się inne Brazylijki - Larissa i Talita, które po niezwykle zaciętym boju pokonały kanadyjską parę Pavan/Humana-Paredes 2:1. Co ciekawe, Larissa i Talita w każdym z trzech olsztyńskich turnieju były w finale, a dwa z nich wygrały.



Wśród mężczyzn najlepsi okazali się Niemcy - Markus Boeckermann i Lars Flueggen, którzy decydujący pojedynek rozpoczęli nie najlepiej. Nasi zachodni sąsiedzi potrafili się jednak podnieść i po trzech setach pokonali parę Hyden/Doherty. Podium uzupełnili Ontiveros i Virgen z Meksyku. Dodajmy, że Niemcy do turnieju głównego w Olsztynie przebijali się przez kwalifikacje. Warto również dodać, że nawet w najlepszej ósemce zabrakło Alisona i Bruno, a więc mistrzów świata i olimpijskich, którzy w 1/8 przegrali z Rosjanami.


Mieliśmy wiele emocjonujących momentów, chwile szczęścia i radości, a później te nieco mniej przyjemne. Niestety, taki jest sport i żadnej z polskich par nie udało się zagrać w niedzielę, kiedy to odbywały się mecze o medale. Z tego też powodu pewnie rozpłakało się niebo. A tam poważnie mówiąc, to deszczowe finały są mało przyjemne do oglądania, co zdecydowanie odbiło się na frekwencji. Nie zmniejszyło to jednak woli walki ze strony zawodników i ich radości po wygranych meczach. A największa ulewa przyszła chwilę po ceremonii medalowej, na szczęście.












Żałuję, że w Olsztynie zabrakło mistrzyń olimpijskich oraz zwyciężczyń Grand Slamu na Warmii z zeszłego roku - Kiry Walkenhorst i Laury Ludwig. Niemki jednak po turnieju w USA pewnie zdecydowały się odpocząć przed czempionatem i odpowiednio przygotować się do startu w Wiedniu. 

Nie pozostaje nam nic innego, jak trzymać kciuki za trzy polskie pary, które będą walczyły w mistrzostwach świata. Grzegorz Fijałek i Michał Bryl swój udział rozpoczną już jutro, a w sobotę pierwsze mecze rozegrają Bartosz Łosiak i Piotr Kantor oraz Mariusz Prudel i Kacper Kujawiak.

P.S. Pojawiły się informacje, że tegoroczny turniej mógł być ostatnim w Olsztynie, a przynajmniej na razie. I przyznam szczerze, że byłaby to dobra opcja. Nowy klimat może by nieco ożywił te zmagania, jak to było w 2015 roku, gdy po raz pierwszy Grand Slam zawitał właśnie do Olsztyna. Mam wrażenie, że z roku na rok poziom organizacyjny spadał, a to także mogło mieć wpływ na odbiór całego widowiska. Oby jednak za rok ponownie Polska pojawiła się w kalendarzu FIVB!

środa, 28 czerwca 2017

Polacy srebrni w Lille, ale punktów mogło być więcej

W weekend odbyły się Drużynowe Mistrzostwa Europy w lekkoatletycznej superlidze. Dwa lata temu w rosyjskich Czeboksarach Polacy zajęli czwarte miejsce w klasyfikacji drużynowej, stracili zaledwie 2,5 punktu do podium. Nasi reprezentanci nie chcieli, żeby to się powtórzyło we Francji. Planem było podium, a najlepiej jego najwyższy stopień. To drugie jednak okazało się zbyt trudne. Polacy ostatecznie wywalczyli 295 punktów i zajęli drugie miejsce. Zwyciężyli Niemcy, a podium uzupełnili Francuzi. Biało-Czerwoni jednak mogli, a nawet powinni, zdobyć więcej punktów w Lille. Kto zawiódł, a kto zaskoczył?


W tym turnieju zawodnicy zdobywali punkty od 1 do 11, w zależności od zajętego miejsca. Niestety, zdarzały się też "zerówki" i nie ominęły one także Biało-Czerwonych. Już pierwszego dnia Ewa Swoboda popełniła falstart w eliminacjach. To wiązało się z dyskwalifikacją i brakiem punktów, a liczyliśmy, że Ewa do dorobku kadry dorzuci cenne punkty. Ostatniego dnia z rywalizacji została zdyskwalifikowana natomiast Karolina Kołeczek, ale ta zawodniczka akurat otrzymała 4,5 punktu dla naszej reprezentacji.

Na pewno w Lille nie zawiedli Marcin Lewandowski, Sofia Ennaoui, Kamila Lićwinko i Paweł Fajdek, którzy zwyciężali w swoich konkurencjach. Choć ten ostatni najpierw spalił dwie próby i nieco postraszył polskich kibiców. Zwyciężyły również panie w sztafecie 4x400, choć w Lille zabrakło Justyny Święty. Ze zwycięstwa cieszył się także Adam Kszczot, ale ta radość nie trwała zbyt długo. Polak na prostej po walce na łokcie z Francuzem wybiegł na trawę i po kilku krokach wrócił na bieżnię. Sędziowie uznali, że nasz zawodnik zyskał na tym i został zdyskwalifikowany, a co za tym idzie - nie dostał żadnych punktów.




W ostatniej chwili do Francji poleciała Malwina Kopron, która zastąpiła Anitę Włodarczyk i rzuciła na tyle daleko, że wskoczyła na drugie miejsce. Blisko zwycięstwa był też Robert Urbanek, ale przegrał z... Robertem Hartingiem o 5 cm. Zaskoczeniem na plus na pewno był występ Anny Kiełbasińskiej w biegu na 200 metrów, która zajęła bardzo dobre drugie miejsce, co zdecydowanie było wynikiem powyżej oczekiwań.

Poza sportowymi wynikami warto także wspomnieć, że Kszczot i Fajdek w wywiadzie dla TVP Sport wypowiadali się na temat słabiej organizacji zawodów. Nasz biegacz najpierw odniósł się do sytuacji w swoim finale, jeszcze przed ogłoszeniem dyskwalifikacji. - Sędziowie zostawili na pierwszym torze, na końcu łuku wielkie, czarne pudło zajmujące cały tor - mówił.


W bardziej dosadny sposób wypowiadał się nasz młociarz. - Po raz kolejny zawody we Francji, po raz kolejny przy 30 stopniowej temperaturze nie mamy parasola, nie mamy dostępu do zimnej wody. Po prostu jest dramat organizacyjnie - grzmiał Fajdek. - Ponad 20 minut czekania na czwartą kolejkę, to jest jakiś absurd. Można było sobie piknik rozłożyć, zjeść kanapki i poczekać. Jak człowiek może czekać ponad 20 minut i iść wykonać jeszcze jedną próbę? To jest nieporozumienie - dodał.


Na szczęście nasz zawodnik wygrał z problemami organizacyjnymi, a także z rywalami. Przypomnijmy, że Polska ostatecznie zajęła drugie miejsce w DME z dorobkiem 295 punktów. Szkoda szczególnie dyskwalifikacji Swobody i Kszczota, bo nasz dorobek mógł być większy. Możliwe, że znacznie byśmy się zbliżyli do Niemców, ale czy byśmy wygrali? Tego nie wiadomo. Pozostaje nam cieszyć się ze srebra. I oczywiście nie zapominam o pozostałych zawodnikach, bo na ten dorobek punktowy zebrała się zdobycz całej kadry, a nie tylko tych, którzy zostali wymienieni.

sobota, 24 czerwca 2017

Bardzo gościnni Polacy

UEFA Euro U-21


Od razu zaznaczę, że nie oglądałem wszystkich meczów naszej reprezentacji od początku do końca. Niestety, nie zawsze obowiązki na to pozwalały. Ale myślę, że sporo widziałem, a na pewno tyle mi wystarczy.

Piękne stadiony, choć nie te największe w kraju. Do tego fani z różnych stron Europy, dobra atmosfera i zabawa. To miało być święto młodzieżowego futbolu w Polsce. Dwa pierwsze spotkanie zaczęliśmy dobrze, a nawet bardzo dobrze. Od szybko strzelonego gola. Szkoda, że w żadnym z tych pojedynków nie potrafiliśmy nawet utrzymać tego prowadzenia do przerwy. Inauguracyjne spotkanie ze Słowakami przegraliśmy, a Szwedom wyszarpaliśmy punkt w samej końcówce. To onzaczało, że nadal mogliśmy myśleć o półfinałach, przynajmniej czysto matematycznie. I chyba tylko matematycznie. W tej drużynie nie widać było chemii, chęci gry, woli walki. Brak pomysłu na grę, dziury w obronie i nieskuteczny atak, choć ktoś pewnie powie, że przecież bramki zdobywaliśmy. To wszystko jednak obnażyli w naszej grze Anglicy. Właśnie z Anglią mieliśmy wygrać, aby pomyśleć o awansie, a nawet nie oddaliśmy strzału w światło bramki! To Euro dla Biało-Czerwonych już się zakończyło, mogą wracać do domów albo usiąść na trybunach i uczyć się od najlepszych.


Nie zawiedli tylko kibice, którzy głośny dopingiem wspierali naszych reprezentantów we wszystkich meczach. To właśnie fanów Biało-Czerwonych można wyróżnić i uznać największymi wygranymi tego Euro. Szkoda, że tylko ich. Turniej jednak dalej trwa, a kibice mogą obserwować gwiazdy światowego futbolu.


Chodziły słuchy, że nie jesteśmy w najmocniejszym składzie. Ale zastanawiam się na ile Milik i Zieliński byliby w stanie odmienić tę kadrę. Niby to dwóch bardzo dobrych zawodników, ale jeśli by nie mieli wsparcia w kolegach, to raczej ich obecność niewiele by nam dała. A bez nich przynajmniej przekonaliśmy się o sile naszej młodzieżowej kadry. A co gorsze, chyba ujrzeliśmy jakie są efekty szkolenia w Polsce na tle innych krajów. Albo raczej ich brak.


FIVB World League


Ostatnio w Polsce odbywał się także turniej Ligi Światowej siatkarzy. Polacy rywalizowali z Rosjanami, Irańczykami i Amerykanami. Trzeba przyznać, że i tym razem byliśmy bardzo gościnni. Rosjanie rozprawili się z nami w miarę gładko, wygrywając 3:0 i udowadniając Biało-Czerwonym co jeszcze jest do poprawy. A niewątpliwie było tego sporo. Co ciekawe, to w kadrze rywali mogliśmy zauważyć więcej zmian pokoleniowych i nowych twarzy, a jednak w łatwy sposób poradzili sobie z naszą reprezentacją. Mieliśmy problemy na przyjęciu, ale także w ataku, głównie z lewego skrzydła. Dorzuciliśmy przeciwnikom także nieco punktów z własnych błędów i w zasadzie tak to możemy podsumować.

Fot: FIVB

Na szczęście dla Biało-Czerwonych, w drugim meczu stanęliśmy do walki z Irańczykami. W tym przypadku rywale za bardzo nam nie przeszkadzali, a nawet wręcz nieco pomagali w zdobywaniu punktów. Nadal jednak popełnialiśmy sporo błędów, ale w tym spotkaniu zagraliśmy więcej środkiem, dzięki czemu później łatwiej było też atakować ze skrzydeł. No i zaczęła nam także wychodzić zagrywka, choć w defensywie nadal nie było perfekcyjnie. Szybkie 3:0 i w perspektywie spotkanie z USA.

Fot: FIVB

Polacy nadal liczyli się w walce o Final Six Ligi Światowej. Warunkiem było zwycięstwo z Amerykanami. A to wcale nie okazało się takim łatwym warunkiem do spełnienia. Ręce od początku trzęsły się jednak u jednych i drugich. Biało-Czerwoni natomiast mieli problemy ze skończeniem akcji i od początku musieli gonić rywali. Ostatecznie nasi reprezentanci zdołali wygrać pierwszego seta po zaciętym boju. I chyba Polacy tym się zadowolili. Amerykanie w drugiej partii dość łatwo sobie z nami poradzili i doprowadzili do remisu. Później Biało-Czerwoni chcieli wrócić do skutecznej gry. Było blisko wygranej, ale na minimalnie lepsi okazali się rywale. Obie ekipy wyglądały na bardzo zmęczone, co było kolejnym argumentem dla ekipy USA, aby to zakończyć w czterech setach. I to się Amerykanom udało. W ten sposób Polacy zakończyli turniej u siebie z jednym zwycięstwem, a ostatecznie nie dało to awansu do turnieju Final Six.

Fot: FIVB

World Rowing Cup


W Poznaniu odbywały się ostatnio regaty z cyklu Pucharu Świata. I trzeba przyznać, że chociaż tam Polacy nie zawiedli! A przynajmniej w większości. Był to kolejny dobry sprawdzian w roku poolimpijskim i ten sprawdzian Biało-Czerwoni zaliczyli na wysoką ocenę. Polacy w sumie wywalczyli osiem medali, tylko w dwóch finałach zabrakło miejsc na podium. I choć niektóre osady pływają ze sobą od niedawna, to robiły wszystko, aby pokazać się z jak najlepszej strony przed polską publicznością. Ze złotych krążków cieszyły się kobieca czwórka podwójna (Agnieszka Kobus, Marta Wieliczko, Maria Springwald, Katarzyna Zillmann) oraz Artur Mikołajczewski w jedynce wagi lekkiej. Najmniej powodów do zadowolenia po regatach miała nasza ósemka, która dopłynęła na końcu stawki ze sporą stratą. Na podium nie znalazła się także męska czwórka.

Fot: igrzyska24.pl

Fenomenalnie w Poznaniu prezentowali się Nowozelandczycy, którzy wyprzedzili Polskę w klasyfikacji medalowej. Ale wyprzedzali oni także rywali na dystansie i to ze sporą przewagą! Robert Manson w jedynce nie tylko pokonał rywali, ale także ustanowił rekord świata! Co ciekawe, nie był to jedyny rekord w wykonaniu reprezentantów Nowej Zelandii. Najwyraźniej nasz klimat im służył.

Fot: igrzyska24.pl

czwartek, 4 maja 2017

Żużlowy (długi) weekend: wielki powrót Vaculika do GP, blamaż Falubazu

W weekend rozpoczęła się walka o tytuł najlepszego żużlowca na świecie w 2017 roku. Inauguracyjny turniej to zawsze wielkie święto. Tegoroczna rywalizacja zaczęła się w Krsko. Spodziewano się wielu emocji, ciekawych akcji na torze. Niestety, pogoda nieco pokrzyżowała plany organizatorom i żużlowcom. W piątek odwołany został trening, ponieważ opady deszczu uniemożliwiły odpowiednie przygotowanie nawierzchni. Dzień później także nie było rewelacji. Jednak organizatorzy mieli te kilkanaście godzin więcej na odpowiednie prace na torze. W sobotę, oglądając zawody w telewizji, nawierzchnia słoweńskiego owalu nie była zbyt dobra. Przypuszczam, że gdyby to był zwykły mecz ligowy w Polsce, to albo by został odwołany, ale jeszcze z godzinę lub dwie trwały by prace nad przygotowaniem toru. Tym razem jednak były to zby ważne zawody, aby je odwołać czy też przedłużać ich rozpoczęcie. Chociaż to paradoks. Bo właśnie podczas turniejów Grand Prix i innych wysokiej rangi powinno dbać się o zawodników, kibiców i promocję dyscypliny. Takie jest przynajmniej moje zdanie.

Co do samych zawodów, to ciężko je ocenić. Sporo zawodników miało problemy z nawierzchnią w Krsko. W większości biegów decydował start i rozegranie pierwszego łuku, wyprzedzania było jak na lekarstwo. Od początku nie radzili sobie chociażby Bartosz Zmarzlik czy Nicki Pedersen. Bardzo dobrze jechało natomiast trio: Greg Hancock, Martin Vaculik i Patryk Dudek. W zasadzie "Duzers" był jedynym z Polaków, który wyprawę do Krsko zaliczy do udanych. Ostatecznie debiutujący w tym zacnym gronie zawodnik stanął na najniższym stopniu podium. Pozostali Biało-Czerwoni uplasowali się poza ósemką. Najszczęśliwszy na inaugurację był Martin Vaculik, który wrócił do GP po trzech latach przerwy i zwyciężył na otwarcie nowego sezonu. Tuż za nim na metę wjechał Fredrik Lindgren, który także tego dnia prezentował się bardzo skutecznie.

Tradycyjne selfie z podium (fot: FIM Speedway Grand Prix)

W niedzielę w końcu pogoda dopisała w Polsce i PGE Ekstraliga mogła pochwalić się czteroma odjechanymi meczami. Trzecia kolejka najlepszej żużlowej ligi świata rozpoczęła się od spotkań w Grudziądzu i Lesznie. W obu przypadkach wygrywali gospodarze. Może to nic dziwnego, ale rozmiary na pewno mogą dziwić. Szczególnie wynik meczu z Leszna jest zaskakujący. Fogo Unia podejmowała zielonogórski Falubaz. Motomyszy wypadły blado. Unia wygrała 64:26. Goście zanotowali tylko cztery indywidualne zwycięstwa, żadnego drużynowego. To był po prostu blamaż Falubazu. W Grudziądzu miejscowy GKM wygrał z Włókniarzem Częstochowa 55:35. Gospodarze pojechali równo i to był klucz do sukcesu, w ekipie gości nic nie mogli sobie zarzucić jedynie Leon Madsen i Oskar Polis. Reszta na pewno zawiodła.

Fot: Łukasz Forysiak

Wieczorem we Wrocławiu kibice świętowali otwarcie nowego Stadionu Olimpijskiego w starciu z wicemistrzami Polski. Sparta rozpoczęła nową kartę historii od zwycięstwa 51:39, choć pewnie na więcej liczyli Lebiediew i Jędrzejak. Obaj zawodnicy zdobyli po 4 punkty. Na szczęście dla miejscowych, w ekipie z Torunia był Grzegorz Walasek, który nie poradził sobie we Wrocławiu. W kratkę jeździli także Jepsen Jensen i Miedziński i to wystarczyło, aby Sparta cieszyła się z wygranej. W Gorzowie natomiast mistrzowie Polski spokojnie pokonali ROW Rybnik. Gorzowska Stal wygrała 51:39, choć w pewnym momencie było już +18 na korzyść miejscowych. Honoru drużyny ze Śląska bronił Kacper Woryna, a wspierać go próbował Max Fricke. Młodym zawodnikom "Rekinów" zdecydowanie brakowało wsparcia starszych kolegów. W gorzowskiej ekipie nieco słabiej zaprezentował się Martin Vaculik, ale Słowak tego dnia miał też sporo pecha.

Fot: Zuzanna Kloskowska

Majowy weekend rozpoczął się od eliminacji do SEC, w których o przepustki do kolejnej rundy walczyli Biało-Czerwoni. Najlepszy w Nagyhalász był Przemek Pawlicki. Na Węgrzech walczyli także Janusz Kołodziej i Paweł Przedpełski. "Koldi" zajął czwarte miejsce i będzie rezerwowym podczas Challenge'u, a Przedpełski wywalczył tylko 7 punktów i odpadł z rywalizacji. W Mureck awans wywalczyli natomiast Adrian Miedziński i Kacper Gomólski, a w Terenzano pechowo zawody zakończył Jakub Jamróg. Polak w biegu dodatkowym upadł na tor i z Włoch wrócił ze złamaną ręką.

We wtorek ekstraliga odrobiła część zaległości. Pogoda pozwoliła na rozegranie meczu w Częstochowie, gdzie mogliśmy oglądać ciekawe ściganie. Początkowo gospodarze zbudowali sobie przewagę, ale później goście z Rybnika zaczęli gonić rywali. Emocji nie brakowało przede wszystkim dzięki jeździe Kacpra Woryny, który ponownie był najlepszym z rybnickich zawodników. Ostatecznie jednak w decydującym momencie gospodarze dowieźli do mety zwycięstwo biegowe i meczowe - Włókniarz wygrał 48:42.

Świąteczna środa była dobrą okazją dla Biało-Czerwonych do starcia w towarzyskim spotkaniu z Australią. W Krakowie goście z Antypodów rozpoczęli skuteczniej i przez dłuższą część meczu prowadzili. W końcówce jednak Polacy pokazali klasę, odrobili straty, a w biegach nominowanych pokazali rywalom plecy i zwyciężyli 49:41. Polaków do wygranej poprowadzili Bartosz Zmarzlik i Przemysław Pawlicki, a w ekipie gości najskuteczniejszy był Jason Doyle.

Dzisiaj miało odbyć się kolejne wielkie ściganie, tym razem w Gnieźnie. Jednak aura spłatała figla i do startu Speedway Best Pairs nie doszło.

sobota, 29 kwietnia 2017

Uwaga, kobieta za kółkiem! Poznajcie Gosię Rdest!

Przyznam szczerze, że nie jestem zbyt dobrym kierowcą. Znam swoje słabości. Jednak w życiu rzadko dawałem się wozić kobietom, tak jakoś stereotypowo. Jednak czasami po prostu nie było innej opcji. Z tą kobietą na pewno bym się nie bał jechać, a nawet powiem Wam, że chciałbym się z nią przejechać. O kogo chodzi? O Gosię Rdest.


Gosia jest kierowcą wyścigowym, a dzisiaj ma swój debiutancki start w serii ADAC TCR Germany. Ale po kolei. Gosia przygodę z motorsportem zaczęła dosyć późno, ale klasycznie - od kartingu. W 2011 zdobyła tytuł mistrza Polski w klasie KF2. Później jej kariera nabrała rozpędu i od 2015 roku współpracuje z Audi. Najpierw dwa lata w Audi TT Sport Cup, a w tym sezonie ADAC TCR Germany w Audi RS3 LMS. Gosi nie brakuje także na lokalnym podwórku, gdzie najczęściej prezentuje się w swoim Seacie Leonie i rywalizuje w Wyścigowych Samochodowych Mistrzostwach Polski.


W ubiegłym sezonie Gosia stanęła na podium na Nurburgringu, a rok 2017 rozpoczęła od wyścigu 24-godzinnego w Dubaju i... spotkania z Robertem Kubicą, co było jednym z jej marzeniem. Teraz zaczyna walkę w TCR Germany, ale pewnie pojawi się także na Torze Poznań, aby rywalizować w WSMP. A może jeszcze jakieś wyścigi dojdą?

Osobiście poznałem Gosię we wrześniu ubiegłego roku i od razu zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Młoda, sympatyczna i piękna kobieta, która jest bardzo otwarta na kontakty z innymi ludźmi. Widać to także podczas targów, gdzie całymi dniami rozmawia z fanami. Doskonale także prowadzi swoje media społecznościowe. To niewątpliwie ważne w obecnych czasach, bo kibice chcą wiedzieć i widzieć jak najwięcej.


Co ciekawe, Gosia jest także współprowadzącym program Auto Świat GO i muszę przyznać, że miło ogląda się kolejne odcinki. A w Poznaniu także miałem okazję zobaczyć jak ten program powstawał. Dodatkowo Gosię można było ujrzeć w teledysku Popka. I sam się zastanawiam jak ona na to wszystko znajduje czas?


Podczas naszego ostatniego spotkania, na Motor Show w Poznaniu, udało mi się nagrać krótką rozmowę z Gosią. Nie tylko o wyścigach, a nawet bardziej o samej Gosi, niż wyścigach. Zapraszam do lektury!
---------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dawid Lis: Jak to wszystko się zaczęło?
Gosia Rdest: Tak naprawdę to stało się przypadkiem. Nie jest to wytłumaczalne w żaden możliwy sposób. W mojej rodzinie nikt nie miał do czynienia z samochodami. Wszystko wyszło ze mnie. Przejechałam się na gokartach, na które zabrał mnie tata, i tak złapałam bakcyla i zaczęłam się ścigać.

Na początku pewnie nie było łatwo przebić się w męskim świecie motorsportu?
- Na samym początku nie było wesoło. Może koledzy z toru traktowali mniej w miarę w porządku, ale ich ojcowie mieli średnie podejście. Myślę, że po trzech latach w kartingu, a szczególnie w tym trzecim, kiedy zdobyłam tytuł mistrza Polski, zaznaczyłam swoją obecność i pokazałam swoje tempo.

Nowy sezon przed nami. Gdzie wystartujesz?
- W tym roku jadę w serii TCR Germany. Są to mistrzostwa samochodów turystycznych Niemiec. Łącznie w stawce znajdują się 44 samochody, z tego 15 to Audi RS3, którym również ja będę się ścigać. Będę reprezentować zespół Target Competition. Celuję w pierwszą piątkę w tym roku.

Fot: gosiardest.com

Testowałaś ten samochód. Jak się jeździ?
- Testowałam samochód, sprawdza się naprawdę fantastycznie. Ma świetny balans. Dopracowany został pod każdym względem. Mimo, że jest bardzo sztywny, to bardzo dobrze przyjmuje tarki. Muszę stwierdzić, że już się z nim zaprzyjaźniłem.

A jaka jest Gosia na drogach poza torami wyścigowymi?
- Bardzo grzeczna, zdyscyplinowana, stosująca się do przepisów. Czasami da się podpuścić! Ale tylko ze świateł! Przez pierwsze 10 metrów, no może 20. Ale ogólnie jeżdżę bezpiecznie, bo mam świadomość co może się stać.

Jesteś też studentką. Co studiujesz?
- Studiuję dwa kierunki. Na obu kierunkach jestem na ostatnim roku. Pierwszy to dziennikarstwo i komunikacja społeczna, a drugi to media społecznościowe w zarządzaniu. Mam nadzieję, że studia w tym roku skończę.


Jak to wszystko godzisz?
- Nie ma lekko. Są trudniejsze i łatwiejsze momenty. Najgorzej jest kiedy zaczyna się sezon, od kwietnia do czerwca, czyli czas letniej sesji. Muszę wtedy liczyć na przychylność wykładowców.

Są przychylni?
- Nie ma czegoś takiego u mnie jak indywidualny tok studiów. Dlatego z każdym z nich muszę osobno rozmawiać i prosić. Do tej pory miałam tylko jednego nieprzychylnego wykładowcę. Z resztą naprawdę mogę się dogadać.

Podchodzisz do wykładowcy, mówisz, że się ścigasz i...
- Robią oczy jak pięć złotych i mówią "Gdzie?!". Zawsze odpowiadam "kierowcą wyścigowym jestem". Jest niedowierzanie, ale jak pokazuję zdjęcia, to wtedy już wierzą.

Patrząc na Twoje media społecznościowe, to da się zauważyć, że dbasz o kontakt z kibicami.
- Skupiam się na fanach, bo wiem jak ja czuję się niedoinformowana, kiedy jakiś sportowiec czegoś nie pokazuje, a są to rzeczy, które mnie ciekawią. Wiedząc to, czego oczekuję ja od innych, chcę to dać fanom, którzy oczekują tego ode mnie.

Masz też marzenia, ale jedno z nich już zostało w tym roku skreślone.
- Spotkałam Roberta Kubicę! To był szok. Po prostu popłakałam się jak go zobaczyłam. Nigdy sobie nie wizualizowałam nawet tego spotkania. Nie dość, że go spotkałam, to jeszcze z nim rozmawiałam. Startowaliśmy w tym samym wyścigu, na tym samym torze. To była ogromna radość. Taka wisienka na torcie, szczególnie, że było to w moje urodziny.

Fot: Archiwum prywatne Gosi Rdest

Wyścigi, studia... A gdzie czas dla znajomych?
- Prawda jest taka, że znajomych nie mam zbyt dużo, jest to naprawdę garstka ludzi. Nawet jak już jestem w domu i wtedy można by było się z kimś spotkać, to nie ma z kim. Jeśli mnie cały czas nie ma, to trudno, żebym miała sporo znajomych. Tych znajomych jest mało, bliskie mi osoby mogę policzyć na palcach jednej ręki. Ale jak już jestem, to z nimi zawsze mam szansę się spotkać.

Jesteś rozpoznawalna na uczelni, na osiedlu?
- Tak, tam mnie rozpoznają. To muszę przyznać. A na co dzień, to różnie bywa. Motorsport jest swojego rodzaju niszą. Osoby z branży mnie rozpoznają.

Co lubisz robić w wolnym czasie?
- W wolnym czasie chodzę na siłownię. Odwiedzam też rodzinę, bo przeprowadziłam się do Krakowa, a moje rodzinne miasto to Żyrardów. W wolnym czasie nagrywam też odcinki Auto Świat GO. No i staram się chodzić na uczelnię.

A jak wygląda sytuacja z innym sportami. Oglądasz, uprawiałaś coś?
- Czynnie uprawiałam różne sporty. Biegałam, grałam w koszykówkę, byłam nawet w reprezentacji piłki nożnej w liceum. A jeśli chodzi o oglądanie, to regularnie oczywiście oglądam Formułę 1 i skoki narciarskie.

Dziękuję za rozmowę.
--------------------------------------------------------------------------------------------
Zachęcam do polubienia profilu Gosi na facebooku: Gosia Rdest

P.S. Wywiad, ani cały tekst nie był autoryzowany przez Gosię.

środa, 19 kwietnia 2017

Najlepsza żużlowa liga świata wystartowała

Kibice czekali kilka miesięcy na powrót ligowego żużla na najwyższym poziomie. To miało być wielkie święto, huczna inauguracja. Telewizja chciała pokazać wszystkie cztery spotkania. Pogoda jednak na to nie pozwoliła. Co ciekawe, w poprzednich tygodniach była korzystniejsza aura. Udało się odjechać sparingi czy turnieje. Tym razem jednak prognozy nie sprzyjały i trzy pojedynki ekstraligowe zostały odwołane już w sobotę. W grę wchodził tylko mecz w Toruniu. Także możemy mówić o małym falstarcie najlepszej żużlowej ligi świata.

MotoArena nie zawiodła i do starcia Get Well Toruń z Cash Broker Stal Gorzów doszło. Tam też były skierowane oczy kibiców czarnego sportu z całej Polski. To miał być rewanż torunian za przegrany finał. Tego dnia także kibice z Torunia chcieli się pokazać, prezentując transparent w kierunku Martina Vaculika, który zimą zamienił Toruń na Gorzów. "Ambicja, charakter, honor - pojęcia ci nieznane, sprzedałeś się Zmorze jeszcze przed finałem". Słowak tym się jednak nie przejął i pojechał swoje.


Jeśli chodzi o sam mecz, to emocji nie brakowało. Brakowało za to ciekawych akcji i wyprzedzania. Nie wiem czy to fakt przebudowy drugiego łuku, czy też przygotowania nawierzchni na inaugurację. Jednak w poprzednich latach ścigania i wyprzedzania na toruńskim owalu nie brakowało. Tym razem było tego zdecydowanie za mało, szczególnie patrząc na to jakie drużyny i jacy zawodnicy rywalizowali w tym meczu.

Oczywiście, jakieś wyprzedzania były. Chociażby już w pierwszym biegu długa prosta Jensena, który przeskoczył z końca stawki na drugie miejsce, czy też w ostatniej gonitwie dnia Hancock poradził sobie z Vaculikiem. Jednak, jak widać, było tego naprawdę niewiele.

Emocje jednak były, ponieważ żadna z drużyn nie potrafiła uzyskać większej przewagi. Do tego niektórzy zawodnicy jeździli w kratkę. Patrząc na "bieg po biegu" można zauważyć wymiany ciosów: 5:1, 1:5, 5:1, 1:5. I to właśnie powodowało, że do końca mieliśmy emocje. Ostatecznie minimalnie lepsza okazała się Stal, której zwycięstwo zapewnili Vaculik i Pawlicki. To oni tego dnia byli liderami żółto-niebieskich i czuli się pewnie na toruńskim torze.

Jednak nie tylko ta dwójka zasługuje na wyróżnienie. Na pewno na pochwałę zasłużył Hubert Czerniawski, który najpierw w jednym z biegów walczył na łokcie z Holderem na dojeździe do łuku, a w innym przez cztery okrążenia skutecznie bronił się przed Pawłem Przedpełskim. Czerniawski spotkanie zakończył z dorobkiem dwóch punktów i bonusu, co także przyczyniło się do wygranej gorzowian. Zawiódł natomiast Rafał Karczmarz, który ma być liderem wśród juniorów Stali.

Foto: Zuzanna Kloskowska

A pozostali zawodnicy Stali? Iversen walczył, szukał, ale brakowało mu momentami pomysłu, a może po prostu mocy w silnikach. Kasprzak zaczął słabo, ale później był w stanie się poprawić i za drugą część spotkania na pewno plus. Zmarzlik swoje zrobił, ale pewnie punktów byłoby więcej, gdyby nie wykluczenie w ostatnim biegu. I to dość kontrowersyjne.

Ekipę gospodarzy prowadził Greg Hancock. Jednak nawet Amerykaninowi przydarzyła się wpadka i zanotował jedno zero. Ostatecznie "Herbie" zakończył mecz z dorobkiem 10+1, więc pewnie w pełni zadowolony nie był. Po słabszym początku dobrze zaprezentował się Adrian Miedziński. "Miedziak" najpierw zamykał stawkę, ale w dalszej fazie zawodów wygrał dwa biegi i raz dojechał za kolegą z drużyny. Na plus na pewno zasługują także juniorzy toruńskiego zespołu, którzy w sumie zdobyli 8 punktów i byli waleczni na torze. Na pewno kibice i działacze więcej oczekiwali od Chrisa Holdera i Pawła Przedpełskiego. Ta dwójka pojechała poniżej oczekiwań i w zasadzie od ich postawy zależał wynik zespołu. 7 punktów Australijczyka i 5 Polaka (Przedpełski jechał 4 razy), to zdecydowanie za mało, jeśli Get Well ma walczyć o wysokie cele. Michael Jepsen Jensen zaczął sezon od 5 punktów i to pewnie także jest chociażby o "oczko" albo dwa mniej niż liczyli miejscowi działacze. Duńczyk jednak pokazał, że ma charakter i starał się walczyć.

Podsumowując to wygrał zespół, który miał mniej dziur w swoim składzie. Jednak początek sezonu pokazuje, że drużyny są wyrównane i ciężko jeszcze być pewnym konkretnej formy poszczególnych zawodników. Jednak to Stal zaczyna sezon od zwycięstwa.

Trzeba poczekać na kolejne mecze, aby powiedzieć coś więcej o innych drużynach. Jednak patrząc na pogodę, to wiele wskazuje na to, że w 2. kolejce także nie obejrzymy wszystkich spotkań.

wtorek, 11 kwietnia 2017

Galeria: Poznań Motor Show 2017

Tym razem nieco inaczej. Od czwartku do soboty byłem obecny w Poznaniu na targach Motor Show. Zdjęć z tej imprezy mam naprawdę sporo, ale chcę się z Wami podzielić kilkoma ujęciami. Czyli tym razem nie będzie konkretnego wpisu, a fotorelacja. Miłego oglądania!